Saturday, 28 September 2013

Snapshots from London

Najwidoczniej jestem mało hipsterska - robiłam zdjęcia aparatem, a nie tabletem... A do tego nie mam iPada... Porażka!



Wednesday, 25 September 2013

God save the Queen! czyli Londyn cz.1

Wszyscy narzekają na ZTM. W Warszawie to już niemal ustawowy obowiązek: choć raz zamieścić jakiś post na portalu społecznościowym, wyżalić się znajomym na spóźniające się autobusy, albo na jeżdżącą nimi "bandę niewychowanych prosiaków". Gdzieś w tym całym narzekaniu zapomniałam kompletnie, że samoloty - zwłaszcza te tanich linii - to nic innego jak gloryfikowane PKSy ze skrzydłami.

Zabawa zaczyna się już na lotnisku.

Najpierw bieg z przeszkodami przez kontrolę celną (niezależnie od tego jak się ubiorę, to i tak Pan Celnik każe mi zdjąć wszystko, aż niczym chłop pańszczyźniany w prostej tunice i bez butów przemykam się przez bramkę. Serio?!), potem zabawa w "Kto-stanie-najbliżej-stewardesy-bez-wejścia-jej-na-barana" (nic tak nie poprawia jakości pracy jak circa 100 osób dyszący ci w kark) i już niemal widać metę na horyzoncie. Jeszcze tylko upewnijmy się, że pracownicy linii lotniczych głupsi są od butów, które noszą...

          - "Czy widać mi tą torbę spod swetra? Zauważą!?"
          - "Ależ skąd! Co trzecia osoba spotkana na ulicy ma kwadratowe narośle na plecach! Poza tym przecież obsługa lotniska dobierana jest odpowiednio: IQ pozwalające zaledwie na samodzielne przełykanie śliny i wada wzroku porównywalna z kretem na LSD. Nie ma się czym przejmować..."

Już ostatnia prosta... Bieg do samolotu, bo zabiorą nam najlepsze miejsca/odlecą bez nas/mierzą nam czas? (*niepotrzebne skreślić), przekonanie stewarda, że słuchawki, które mamy na uszach nie są podłączone do żadnego urządzenia elektronicznego - przecież wszystkie są wyłączone na czas startu - i... lecimy!


Friday, 13 September 2013

SUBWAY i wyższa matematyka

Było na FB, teraz wrzucam na bloga. Dlaczego? Po części jako dowód żem nadal piśmienna, po części w (naiwnym) przekonaniu, że kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy dojdę do wniosku: "Koniec z fejsbukowym, pseudo-emocjonalnym ekshibicjonizmem", wykasuję konto i świat się nie zawali. :)



Zachciało się Milce doktoratu, że niby taka intelektualistka! Widział by to kto! Masa ciemna i tyle. Kanapki głupiej w barze zamówić nie umie.

Skuszona promocyjną ofertą Subway, dzierżąc w łapie kolorowy kupon wkroczyłam śmiało do tego przybytku kanapek wszelakich. Wybrałam mięso, chleb, dodatki, sos, przyprawy (robiąc sobie w domu SANDWICZA tylu życiowych decyzji nie podejmuje, ale to przecież właśnie za tą jakość płacę). Podchodzę do kasy... i tu miły pan w zielonej czapeczce patrząc pełnym politowania wzrokiem na moją nie przywykłą do wielkiego świata, prostą osobę uświadamia wieśniaka, że nie będzie zniżki. Czemu, pytacie? Prosta sprawa, zagubiłam się gdzieś między słowami. Dziecko PRLu nie przystosowane do amerykańskiego modelu rynku i w swej naiwności w dłoni ściskające monety, nie wzięło pod uwagę ze mini sub i zwykła polska mała kanapka to byty odlegle od siebie niczym ziemia od słońca. Mała kanapka wg miłego młodego człowieka za kasą, to duża kanapka, ale mniejsza od największej. A jak bym chciała małą, to poprosiłabym o mini. No i zgłupłam totalnie. Że niby duża to mała, a mała to mini? Jak to? Pozwoliłam sobie nieśmiało zwrócić uwagę, że jest to co najmniej mylące, na co pan wdał się w zawiłe tłumaczenie, że nieprawda, bo tu mamy 30 cm, a tam tylko 10. 
No i tu mi trochę ulżyło.
Z trzech powodów.

Po pierwsze matematyka nigdy nie była moją mocną stroną.

Po drugie, nie wiem jak wy, ale ja nie zwykłam na swoje gastronomiczne wojaże zabierać centymetra, a jak mówiła moja matematyczka w liceum "ffff... Na oko, to chłop w szpitalu umarł."

Przede wszystkim stanęły mi jednak na drodze życiowe doświadczenia. Mam już, kochani na karku nieco pomad 30 lat, połowę z tego spędziłam zagmatwana w różnego rodzaju damsko-męskie relacje i to właśnie te je obwiniam za moja dzisiejsza porażkę. Jeden bowiem wspólny wniosek, jaki z nich mogłam wyciągnąć, to ze cm to najbardziej zmienna jednostka miary z jaką się spotkałam. Albowiem chociaż na papierze 10 cm wygląda zawsze tak samo, w prawdziwym życiu 10 cm za każdym razem oznacza co innego. Nic wiec dziwnego, że gdy przyszło co do czego, z potyczki z centymetrami wyszłam raczej na tarczy niż z tarczą. Najwidoczniej Subwayem tez zarządza mężczyzna.

Tylko do kogo teraz mam iść z reklamacją?


Anyway... Jeszcze 3 dni i... LONDON, BABY!